piątek, 28 października 2016

Ostatnia przejażdżka w tym roku, czyli co jest w tym wszystkim najważniejsze?

Czym jest motocyklizm? Co tworzy dobrą przygodę? Czy z totalnej porażki można wyjść z uśmiechem na ustach?


Myślę, że dla mnie odpowiedzi na te pytania zawierają się w poniższej historii.

Pewnego październikowego dnia postanowiłem wziąć sobie urlop, w związku z nadmiarem emocji w życiu (mała motocyklistka w drodze - owoc ostatniej wyprawy, potem przeprowadzka, na końcu przepracowanie - zakończone dobrze przemyślaną rezygnacją z dwóch na cztery prac), postanowiłem, jak ten samotny wilk, wyruszyć w nieznane, a właściwie to znane, ale nie przeze mnie bunkry Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego. Trasa w założeniu na dwie-trzy godziny w jedną stronę, bez pośpiechu, wyjazd z Poznania o 8.00, powrót ok. 16.00.

Kufer spakowany, aparat, prowiant, przeciwdeszczówka (ma padać), stara kurtka (ta cieplejsza), kamera zamontowana na gmolu, trasa wytyczona (prosto jak w mordę strzelił 92-ką na zachód, w Świebodzinie na Międzyrzecz, chwila-moment i jestem), na niebie słońce walczy z chmurami, nie jest najgorzej, twardym trza być, wsiadam, ruszam.

W tym miejscu warto nadmienić, że dwa dni wcześniej Peggie konkretnie zmokła i nie chciała odpalić, ale następnego dnia wyschła i chodziła jak złoto, więc radość z wyjazdu tym większa, że znowu udało się pokonać przeciwności losu etc.

W Tarnowie Podgórnym, po 20 minutach jazdy, pierwsza niespodzianka. Postój, niekoniecznie z własnej woli. Motocykl zaczął głośno strzelać, silnik stanął, szybki zjazd na pobocze, gaszę sprzęta, chwilę czekam, znowu pali, niby nic, Może musi się podeschnąć podczas jazdy?, myślę, poza tym chęć wyjazdu poza województwo ciągle przewyższa ryzyko związane z tak drobnym niedomaganiem motocykla. Tankowanie, kawa na stacji, motocykl jedzie jakby żwawiej, do szczęścia  nie potrzeba nic więcej zgoła, jadę.

No, może wysłanie tych wszystkich ciężarówek na Marsa dopełniłoby radości. Wieje przeraźliwie, podczas wyprzedzania jednej z tych krówek drogowych prawie mnie wyrzuciło na równoległą A2-kę, trochę wystraszony wizją stania się człowiekiem-kulą armatnią postanawiam: Nie wyprzedzam, jadę spokojnie, mam do kogo wracać, 90 km/h też dotrę do celu. I tak jechałem w lekkim złożeniu, wiatr, wysoki punkt ciężkości Pegaso i mój własny wzrost robią swoje.

Coś-gdzieś przeoczyłem z winy własnej lub drogowców i jadąc sobie raźno krajówką widzę, że na znakach wyraźnie brakuje Świecka. Tu z pomocą nadchodzi technologia, i - o zgrozo! - jestem na 24-ce od jakichś 30 kilometrów! Ale Tragedii  nie ma, może to nawet lepiej, ruch tu mniejszy, a i tak jadę przynajmniej w dobrym kierunku, spostrzegam.

W okolicy Kwilicza przy drodze widzę piękne jezioro? stawy? - w każdym razie zbiornik wodny, przecięty malowniczą dróżką. Idealny fotostop! Wyciągam aparat i faktycznie - motocykl ładnie się prezentuje, gdyby nie to, już mocno zachmurzone, świecące na biało niebo. Ale nie zawsze wszystko jest idealnie - zdjęcia i tak są całkiem, całkiem. Oto one:


Trochę jazdy przed siebie i w Gorzycku drogowskaz na MRU. Skręcam więc w boczną asfaltówkę, całkiem ładne winkle, więc nie omieszkuję uruchomić kamerki. W międzyczasie motocykl znowu wariuje, podczas drogi w pierwszą stronę stało się to zaledwie trzy razy, co rokowało na spokojny powrót do domu na dwóch kołach. Niestety, częstotliwość tych awarii rośnie. Trudno, i tak jestem już prawie na miejscu.

W Międzyrzeczu robię pętelkę z powodu trochę źle, w mojej skromnej opinii, oznakowanego dojazdu do bunkrów. Omijam utrudnienia - roboty drogowe i znów jestem na prostej, w stronę obranego celu. Po drodze jeszcze postój pod pięknym wewnętrznie (z zewnątrz taka trochę bryła) kościołem p.w. Św. Mikołaja, kilka zdjęć, jadę dalej.




Słońce walkę z chmurami zaczęło wyraźnie przegrywać.



W wyniku komplikacji w drodze nie zdążyłem, oczywiście, na pierwszy turnus o 10-tej, mam więc jeszcze dwie godziny do następnego, o 13-tej. I tu przykra niespodzianka - nie można płacić kartą, a bankomat w Świebodzinie, 17 km stąd. W MRU reguły gry są takie, że pierwszy wykupujący bilety decyduje, czy będzie trasa długa czy krótka, a ja przecież nie jechałem tych kilka godzin, żeby zwiedzać godzinną trasę! Więc pędem w siodło, po drodze mijam sklep ABC, terminal jest, wypłat niet, ale po drodze do Świebodzina jest sklep, gdzie podobno można. I faktycznie, w Jordanowie stoi Lewiatan, wypłata od zakupów powyżej 20 zł, Trochę dziwne i niezgodne z regulaminem Cashback, ale niech już im będzie, zaoszczędzę czasu, wypłacę tutaj. Kupiłem niezbędne wafle w czekoladzie, sok bananowy i fajki, wypłaciłem 50 złotych i szczęśliwy wróciłem do Pniewa, gdzie w kasie zamówiłem, jako pierwszy bilet na trasę długą. Misja zakończona powodzeniem.

Potem grochówka w barze przybunkrowym, jakaś wycieczka z podstawówki robi ognisko pod wiatami na terenie MRU, zaczyna padać, więc przezornie chowam motocykl z boku rzeczonego zadaszenia. W toalecie-blaszanym baraku przebieram się w wygodniejsze, sportowe ciuchy i obuwie i czekam na rozpoczęcie turnusu.


C.D.N.